FHO
Mecenat PZU

Magdalena Tuli 12.01.2013

Pytania na resztę życia

Magdalena Tuli

1. Co Pani myśli o własnej śmierci?

Że będzie pożegnaniem wszelkich iluzji na własny temat i na temat świata. Czymś bardzo trudnym.

Czy często o tym rozmyślam? Tak, bo ludzie wokół umierają. Dużo ludzi wokół mnie umiera. Mam coraz więcej lat więc ludzie, których znam też są coraz starsi. W tym wieku trudno udawać, że nic się nie wie o śmierci.

2. Dawniej ludzie oswajali śmierć, dziś udajemy, że jej nie ma. Jaką cenę za to płacimy

Tą ceną jest nieoswojony lęk.

Nie wiem czy dawniej ludzie się mniej bali. Ale śmierć istniała w życiu, była częstym widokiem. Ludzie nie umieli się od niej izolować. Jeśli nawet się bali, byli zmuszeni oswajać się z lękiem. Żaden z wariantów nie jest całkiem komfortowy, każda z tych postaw ma swoje konsekwencje. Gdyby to zależało ode mnie, przywróciłabym wariant dawniejszy.

3. Czy odchodzenie musi nieodłącznie wiązać się z cierpieniem - fizycznym/psychicznym?

Umieranie jest stopniowym oddawaniem wszystkiego czym byliśmy, jest największą stratą, jaką ponieśliśmy kiedykolwiek, to musi boleć. Ale ze wszystkimi dotychczasowymi stratami jakoś się godziliśmy. Być może ból będzie mniejszy, jeśli się pogodzimy i z tą. Myślę, że jeśli godzimy się z tą stratą zawczasu, życie może być wspaniałe.

Czy moment śmierci musi łączyć się z bólem fizycznym – tego nie wiem. Ale wiem, że w rzeczywistości umieranie trwa długo a uśmierzanie bólu często wychodzi bardzo marnie. Może dlatego, że nie ma możliwości, a może możliwości są, ale nie ma dość uwagi. Albo brakuje przekonania, że to ważne.

We wspomnieniach z lazaretów powtarza się scena, kiedy jakiś śmiertelnie ranny żołnierz nie dostaje morfiny, bo jest oszczędzana dla tych, którzy mogą przeżyć. Oszczędzanie morfiny na umierających nie wydaje mi się sensownym pomysłem. Ból może zepsuć umierającemu jego pożegnanie z tym światem. Wiem, że w naturze nie ma środków uśmierzających, ale my już od dawna nie żyjemy w naturze. Kula i pocisk, katastrofa samochodowa a nawet zaawansowana choroba to nie są zjawiska naturalne. A jakość naszego życia zależy od tego, jakiej śmierci możemy się spodziewać.

Gdybyśmy uwierzyli, że nie warto starać się dla tych, którzy i tak umrą, przestalibyśmy się starać sami dla siebie. Bo wszyscy i tak umrzemy.

4. Czy czas na krótko przed śmiercią może być dobry? Jeśli tak, jak to sprawić? A jeśli nie, co zrobić,  by był możliwie znośny?

Myślę, że może być dobry. Im mniej lęku, tym lepszy. Gdybyśmy wszyscy byli pewni, że nasza śmierć będzie lekka i nie samotna, balibyśmy się mniej, prawda? Więc uśmierzanie bólu, tlen, wszystko co potrzebne. Nie warto odmawiać komfortu umierającym. I prawdziwej obecności, jeśli to możliwe. Od komfortu umierania zależy jakość naszego świata.

5. Czy i jak osoba umierająca może ułatwić bliskim swoje odejście?

Tego nie wiem. Gdyby chodziło o mnie, nie chciałabym przytłaczać ich swoim lękiem. Odwagę próbowałabym czerpać stąd, że ogromne masy ludzi przebrnęły już przez swoją śmierć i jakoś to poszło.

6. Jak postępować, gdy odchodzi ktoś bliski?

W takim momencie relacja może się zmienić, może przybrać nowy wymiar. Dobrze jest być na to gotowym.
Siostra mojej matki umarła 2 lata temu na bardzo szybko postępującą białaczkę. Między diagnozą a śmiercią upłynęły 3 tygodnie. Widziałam to z bliska. Siedziałam przy jej łóżku i trzymałam ją za rękę. Ona z początku była z tego zadowolona. Coś się w niej otworzyło i zaczęła mówić o sprawach, które wcześniej omijała. Przyjmowałam to jak prezent. Pewnego dnia powiedziała: „Ja nigdy nie wiedziałam, że to się tak głupio kończy”. Była zdegustowana, zawiedziona. Zawsze wiedziała, że śmierć nikogo nie ominie, ale to była wiedza teoretyczna. Jej emocje tego nigdy nie rozumiały. A potem nagle musiały pogodzić się z rzeczywistością. Więc najpierw utraciły swoją iluzję emocje związane z tym, że po prostu żyjemy. Następną stratą była iluzja na temat własnej niezależności, bardzo dla niej ważna. Niezależność zniknęła bez jej zgody i woli. Ale dzielność została. Była potrzebna do tego, żeby znieść utratę iluzji. A potem już nie zależało jej na trzymaniu za rękę.

Musiała przejść przez samą śmierć, a w tym nikt nie mógł jej pomoc.

Czy ważne jest, czy odchodzimy w domu, czy w szpitalu? Moje doświadczenie jest takie, że ludziom do pewnego momentu zależy na domu, na bliskich. Dopiero w ostatnim momencie tracimy wiarę w istnienie tego świata. Dopiero wtedy warunki nie mają już znaczenia.

7. Jak przygotować dziecko do śmierci w najbliższej rodzinie?

Trzeba mówić mu prawdę w sposób możliwie współczujący i odpowiadać na jego pytania z szacunkiem.
Dziecko do pewnego momentu jest nieśmiertelne. Nieśmiertelność dziecka powinna zostać uszanowana. I tak kiedyś ją straci. To się dzieje jakoś między dziesiątym a piętnastym rokiem życia. Czasem w sposób nagły, tak, że do końca życia pamiętamy ten moment, czasem stopniowo. 

8. Nadzieja na ludzką pamięć łagodzi strach przed śmiercią?

Nie, to chyba nie.

Czy fakt, że ja umrę, a przeżyją moje książki, może być pocieszeniem? Nie bardzo. Większość książek umiera wkrótce po swoich autorach, a jeśli nawet żyją dłużej, nikt związany z autorem już ich nie przeczyta. Ale kiedy myślę o tym, ile uwagi poświęciłam swoim przodkom, mogę sobie wyobrazić, że ktoś będzie ciekawy, kim byłam. Wtedy pozostawienie po sobie tych książek nabiera nieoczekiwanego sensu.

9. Czy znajduje Pani w śmierci jakiś sens, czy wyłącznie nieuchronność, konieczność?

Widzę w śmierci dokładnie tyle sensu ile go jest w świecie, w którym wszystko przemija i znika. Jesteśmy przywiązani do siebie samych i do tych, których kochamy, więc znikanie boli. Ale gdybyśmy żyli wiecznie, bylibyśmy absolutnym wyjątkiem w skali wszechświatowej, bo nawet słońca gasną.

Magdalena Tuli

Pisarka, tłumaczka. Debiutowala w 1995 r. powiescia "Sny i kamienie", za ktora otrzymala Nagrode Fundacji im. Koscielskich. Nastepne jej ksiazki - "W czerwieni", "Tryby", "Skaza" i ostatnio "Wloskie szpilki" - byly nominowane do Nagrody Nike.